środa, 3 grudnia 2014

Bez polotu (CZ III)


CZ. III

            Beznamiętnie patrzyła w swoje odbicie w lustrze. Miała na sobie wymarzoną sukienkę - długą, opiętą, podkreślającą jej figurę i urodę. Sukienka miała wszystko, czego ona pragnęła, a jednak w tej chwili było to bezwartościowe. W swoich oczach wciąż dostrzegała smutek, jej sercem targały otępiające dreszcze, a niesforny umysł krążył wokół niego. Nie potrafiła się skupić, gdy wiedziała, dla kogo przymierza tą suknię ślubną. Obróciła się i spojrzała na Sasuke, który bacznie obserwował raz ją, a raz okolicę. Patrząc na niego odniosła wrażenie, że chce o czymś porozmawiać, ale boi się poruszyć temat. Podobnie do Itachiego, dla niego praca była na pierwszym miejscu.
            - Może pani nas zostawić? – nie odrywała wzroku od Sasuke, który na samą prośbę się wzdrygnął. Wiedział, co go będzie czekało. Gdy zajrzała w jego oczy ujrzała strach.
Dziewczyna zeszła z niskiego podestu, na który zazwyczaj stawia się piękne, zamożne kobiety i zrobiła krok w jego stronę. Zmniejszenie odległości zapewniało jej lepszy widok na reakcję Sasuke. Znała go dłużej, niż jego brata, więc spodziewała się wyczuć kłamstwo po mimice. Dzięki temu, że miała z nim o wiele więcej styczności zdołała nauczyć się kilku sztuczek.
            - Więc?
            - Panno Haruno? – zapytał niepewnie. Wyczuła drżenie w jego głosie.
            - Sasuke, przestań. Wiem, że wiesz i wiem, że masz na ten temat zdanie. Chcę je poznać.
            - Nie rozumiem, o czym panienka mówi – odwrócił wzrok. Rozejrzał się ponownie po okolicy, skupił przez moment na czymś uwagę, a później wrócił do dalszej inwigilacji terenu. Nieustannie utrzymywał służbową postawę z rękoma splecionymi z tyłu.
Denerwowało go jej podejrzliwe spojrzenie, bo nie miał zamiaru drążyć tematu. Dzisiaj żałował, że z nią tutaj przyjechał, była podobna do jego matki, dociekliwa i nieustępliwa. Przez cały czas wolał najpierw porozmawiać z bratem, postarać się go zrozumieć. Nie chciał niczego namieszać, poza tym nie wiedział, co powiedzieć Sakurze.
Odruchowo obejrzał się za siebie, wciąż przed nią uciekał. Zobaczył stojący na poboczu samochód. Gdy kierowca spostrzegł, że skupił na sobie uwagę ochroniarza, włączył silnik i odjechał. Dziwne, pomyślał Sasuke.
            - Jestem ciekawa, co byś zrobił na moim miejscu?
            - Skupił się na ślubie – odrzekł szczerze. Pragnął, aby Sakura, dziewczyna, którą darzył sympatią, ułożyła sobie życie. Nie sądził, aby brat był skłonny do wielkich zobowiązań. Przekonany swoich racji zerknął na jej odbicie w lustrze, ich spojrzenia się spotkały. Patrzeli tak na siebie przez kilka sekund. Sasuke wiedział, że to kwestia czasu zanim Sakura pęknie i zacznie płakać, ale mimo tego dzielnie opierała się tej chęci.
            - Jesteś, jak moja matka? – przemówiła w końcu. – Jeny, czy nikt z was nigdy nic nie czuł? Nie popełnił błędu? Nie zmienił zdania? Jesteście robotami, do cholery?
            - Nic mi na ten temat nie wiadomo. – Znowu zebrał się na wymijającą szczerość.
Sasuke często odpierał zaloty młodych dziewczyn. Dla niego istotna była praca, spuścizna po ojcu. Miał małe pole do popisu w sferze miłosnej, kompletnie się w tym nie odnajdywał. Nawet nie potrafił sobie wyobrazić, co musi czuć ta dwójka, aby zastanawiać się nad wspólną przyszłością. Ryzykowali naprawdę dużo, a jednak ten temat nie chciał zniknąć. Nagle na jego barkach spoczęła duża odpowiedzialność. Jeśli ich od tego nie odwiedzie wybuchnie bomba i nikt nie zatrzyma pola jej rażenia. Był pewien, że Sakura musi się skupić na ślubie i zapomnieć o Itachim.
            - Sasuke – szepnęła ze smutkiem. Pragnęła usłyszeć coś innego. Tak bardzo chciała, aby ktoś jej doradził podążanie za głosem swojego serca.
            - Panno Haruno, moim zadaniem jest panienkę chronić, a nie doradzać w rozterkach miłosnych. Jeśli potrzebuje panienka psychologa, jestem w stanie zawieźć panienkę do najlepszej przychodni w mieście. Nic innego poradzić nie mogę, ponieważ nie jestem upoważniony do tego typu konwersacji i wolałbym, aby nie traktowała mnie panienka jak swojego przyjaciela. Im mniej o panience wiem, tym lepiej wykonuję swoją pracę.
            - A nie odwrotnie? – zmarszczył brwi, gdyż nie był pewien, do czego zmierza. – Czy nie lepiej chroni się osobę, z którą nawiązało się, jakąś więź emocjonalną?
            - Nic mi na ten temat nie wiadomo.
            - Oj Sasuke, przestań! – krzyknęła. Swoim wrzaskiem zwróciła na nich uwagę. W pokoju pojawiła się młoda kobieta, która została wcześniej wyproszona przez Sakurę. Dziękował za nią Bogu. Dziewczyna zerkała raz na niego, raz na pannę młodą.
            - Czy wszystko w porządku, panno Haruno?
            - W jak najlepszym – warknęła gniewnie i ruszyła do drugiego pomieszczenia, aby zdjąć sukienkę.
Sasuke przygryzł dolną wargę. Czasami tak robił, gdy nad czymś intensywnie myślał. Zastanawiał się czy zrobił dobrze, traktując w ten sposób różowowłosą księżniczkę ze Szklanego Domu. Nie chciał robić jej zbyt wielkich nadziei, bo przyszłość z Itachim naprawdę nie wchodziła w rachubę. Znał go jak nikogo innego na świecie, jak własną kieszeń. Brat miał w swoim życiu wiele kobiet, więcej przygód miłosnych, niż on ma lat i bał się, że to zamieszanie może okazać się kolejnym wybrykiem. Zabawką, którą po znudzeniu rzuci w kąt.
Lekko poirytowany popatrzył na zatłoczone ulice. Odniósł wrażenie, że zauważył ten sam samochód, który jeszcze nie dawno uciekł z miejsca parkingowego. Czy powinien traktować go, jako potencjalne zagrożenie, czy być może, jako zbłądzonego turystę?

            Itachi bujał się na krześle, obserwując przeżółkły sufit. Sasori, jego przyjaciel od najmłodszych lat, także bujał się na krześle, ale zamiast sufitu obrał sobie na cel poszukiwanie wolnych dziewczyn, z którymi mogliby się zabawić. Od razu zauważył dwie dziewczyny przy stole bilardowym. Sączył, co jakiś czas piwo i przybliżał się, gdy one pochylały się nad stołem, aby uderzyć kijem w białą bilę. Zazwyczaj obydwoje tak robili, okazywali zainteresowanie, a później po krótkiej naradzie przechodzili do ataku. Dziś Itachi był niewzruszony widokiem młodych, wolnych panienek.
            - Idziemy do nich? Fajne są i chyba również wykazały zainteresowanie. – Sasori dopiero teraz zauważył dziwne zachowanie przyjaciela i trans, w jaki wydawał się popadać. Ten nie zareagował na jego pytanie, choć je słyszał. Wolał dalej zastanawiać się nad konsekwencjami, które mogą wyniknąć z jego paktu, tak to nazywał, z diabłem.
Sasori lekko oburzony ignorancją przyłożył rękę do klatki piersiowej przyjaciela i go delikatnie pchnął. Mało brakowało, a Itachi znalazłby się na ziemi. Na szczęście w porę się opamiętał, złapał równowagę i usiadł na czterech nogach krzesła.
            - Zwariowałeś?! – szepnął oburzony przez zaciśnięte zęby. Wziął łyk piwa.
            - Co jest? Fajne cizie na nas czekają, a ty masz to w dupie?
Itachi obejrzał się przez ramię. Dziewczyny posłały mu zalotny uśmiech, po czym zachichotały. Sasori pokiwał do nich.
            - Chcesz to bierz – odparł niewzruszony ich urodą. – Jakoś mnie nie kręcą.
            - Jesteś chory? – zdezorientowany, wykrzywił twarz w grymasie niezadowolenia.
            - Nie.
            - Uderzyłeś się w głowę?
            - Nie – prychnął.
            - Odnalazłeś na swojej ścieżce Boga?
            - Co ty pierdolisz? – ściągnął brwi.
            - Nie jesteś chory, nie doznałeś urazu głowy, ani objawienia, więc...
Ich spojrzenia się skrzyżowały i tym sposobem Sasori odkrył sedno sprawy. Itachi pokiwał głową, chcąc potwierdzić niewypowiedziane na głos słowa, po czym zawstydzony skupił uwagę na zimnych kroplach wody ociekających z kufla z piwem. Palcami przerywał ich wędrówkę.
            - Ja pierdole. – Sasori wybuchł krótkim, niekontrolowanym śmiechem. Zaśmiał się, choć tak naprawdę nie bawiła go ta sytuacja, wręcz przeciwnie, przerażała. Znał go zbyt długo, aby wierzyć w dobre zakończenie.
Itachiego ponownie pochłonęło milczenie. Myślami wracał do jej rozpalonego wzroku, do tego skomplikowanego napięcia, jakie za każdym razem pomiędzy nimi powstawało, gdy zostawali sami. Później ten uśmiech odbierał mu jej ojciec. Pan Haruno okazuje się katem w ich skomplikowanej relacji i ich rozdziela. Itachi doskonale zdawał sobie sprawę, że to nie może się dobrze skończyć. Takie umowy nigdy nie były dobre, a mimo tego nie potrafił mu odmówić. Miał mętlik w głowie.
            - Jej ojciec poprosił mnie, abym przeszkodził jej w ślubie.
            - Co?! – Nagle temat przerósł jego śmielsze oczekiwania. – Co to za intryga? Pojebało cię do końca? Zgodziłeś się?! – Itachi zastygł na kilka sekund. – Stary! Pojebało cię?! Czy ty wiesz, w co się mieszasz?! Takie sprawy, to zawsze same kłopoty.
            - Co miałem zrobić?! Nie chciałem, aby mnie od niej odciągnął. Jeśli bym się nie zgodził, to by mnie wyrzucił i w ogóle bym jej nie widywał.
            - I może to i dobrze? – westchnął rozdrażniony. – Sasuke wie? – ochłonął. Itachi ponownie zastygł na kilka sekund, przestał nawet oddychać. – Stary, przecież to wielkie bagno! Coś ty do jasnej cholery zrobił?
Próbował odpowiedzieć, gdy w barze nagle zrobiło się głośno. Zerknęli w stronę hałasu. Dwójka wysokich, muskularnych mężczyzn kłóciła się między sobą. Dochodziło do coraz ostrzejszej wymiany zdań. Sasori poklepał Itachiego w bark, gdy pomiędzy dwójką nieznajomych doszło do rękoczynów.
            - Którego bierzesz? Chętnie bym urządził losowanie, ale brakuje czasu.
            - Bez różnicy. Czyń honory.
Wstał za przyjacielem, zerknął na przerażone dziewczyny, które wcześniej ochoczo chichotały. Teraz nie były tak zadowolone i rozbawione.
            - Przepraszam panów. – Sasori przemówił spokojnym, lecz donośnym tonem.
Jeden z nich, rozwścieczony, od razu zamachnął się w jego kierunku pięścią. Sasori odskoczył, a mężczyzna zdemolował szklanki stojące z boku na ladzie.
            - Biorę tego – dodał, nie spuszczając wzroku z pijanego gościa.
Itachi skinął głową w ramach poinformowania o zrozumieniu wytycznych. Podział wyglądał na uczciwy. Itachi nie podniósł gardy, ale zacisnął pięści w gotowości do walki. W duchu był przygotowany do obrony. Wielkolud zataczał się w jego stronę, ciężko przy tym dysząc. W gruncie rzeczy przypominał wielką kulę turlającą się do celu. Gdzieś z boku mignęła mu kasztanowa czupryna przyjaciela, nie oszczędzał swojego przeciwnika. Szybko zapanował nad sytuacją i zajął się wyprowadzaniem gościa z baru.
Wrogo nastawiony pijak w końcu zmniejszył dystans na tyle, aby Itachi mógł go swobodnie dotknąć bez zbędnych kroków. Kiedy już zdecydował się na atak, mężczyzna kucnął i zwymiotował na podłogę, ochlapując przy tym buty starszego Uchihy.
            - No pięknie – klepnął go w ramię.
Wtedy stało się coś, czego nie przewidział i do czego dopuścił pierwszy raz w życiu. Mężczyzna złapał go za nogi, w okolicach kolan, po czym zwinnym i pewnym siebie ruchem przerzucił go przez swoje plecy. Skutki tego zagrania okazały się powalające dla Itachiego. Zrobił fikołka w powietrzu i runął na stolik, który roztrzaskał się pod wpływem uderzenia i ciężaru ciała. Jęknął, dławiąc się przez chwilę powietrzem. Nie miał jednak czasu na zbyt długi odpoczynek. Wielka ręka grubasa już leciała w jego kierunku. Przeturlał się więc w stronę drzwi, czując jak pozbijane kawałki szkła rozcinają jego skórę na rękach. Wielka łapa mięśniaka trafiła w połamany blat. W barze zrobiło się głośniej, krzyki kobiet strasznie go rozpraszały. Postarał się podnieść, choć nadal miał problemy z oddychaniem. Rzucenie nim na stół mocno wstrząsnęło jego zachwianą psychiką, a ciało wyczuło tę słabość i odmówiło na moment posłuszeństwa. Jeszcze nie doszedł do siebie po postrzale, choć wcześniej uważał, że dawno wyrzucił to wydarzenie ze swojej głowy. W końcu udało mu się wyprostować i tym razem obiecał sobie, że nie da się już ograć jak małe dziecko. Zobaczył w chodzącej kupie mięsa przebłysk intelektu, za pewne od razu wyczuł przegraną pozycję, więc wybrał drogę do zwycięstwa oszustwem. Za pierwszym razem mu się udało, tym razem nie ma już szans na takie zagrania.
Itachi uniósł w górę gardę, która się chwiała jak żaglówka podczas sztormu. Jego przeciwnik wydawał się wahać, jakby nagle zmienił zdanie, albo kombinował kolejne głupstwo. Itachi zrozumiał, że ma realną przewagę – gościu patrzył na niego, jak na popisującego się frajera w barze. Nie wiedział, że jest wyszkolonym agentem. Przeciwnik zaśmiał się ochryple, a gdy Itachi próbował się odwdzięczyć, jego płuca zaświszczały i wydusiły z niego ostry kaszel. Czas skończyć tę zabawę, pomyślał. Przygotował się do ataku, jego prawy sierpowy przybrał na mocy, już celował w okolicę żeber wielkoluda, gdy ten przerwał mu, mówiąc:
            - To ja sam wyjdę – wzruszył przepraszająco ramionami i wyszedł.
Odprowadził go wzrokiem, gdy tak stał osłupiony z zatrzymanym w powietrzu ciosie. Zauważył na skórzanej kurtce pijaka, wytarty już nadruk czerwonej chmury. Coś mu nie pasowało i nie mógł zrozumieć co, jakby brakowało jednej części do układanki. Czuł, że właśnie dał się wciągnąć w sidła zastawionej na niego pułapki. Nie umiał tego logicznie wytłumaczyć, po prostu złapało go silne przeczucie, że ten cały teatrzyk był zaplanowany. Rozejrzał się po barze, aby spróbować znaleźć coś podejrzanego. Nic. Wszystko wyglądało normalnie. Zbyt normalnie.
Ponownie zdusił go kaszel. Złapał się za żebra i przykucnął. Nadal nie czuł się dobrze. Nadal kłębił się w nim strach przed śmiercią. Nadal dławiło go tamto wydarzenie, gdy omal nie zginął za człowieka, w którego nawet nie wierzył.

Obudziły ją w nocy głośne kroki. Zerknęła na zegarek i od niechcenia przeturlała się na drugą stronę. Sądziła, że to ojciec krąży po domu, bo wrócił dopiero z pracy. Próbowała o tym zapomnieć, skupić się z powrotem na odpoczynku. Ostatnio miewała bardzo lekki sen, budził ją najmniejszy szmer, a gdy już się ocknęła, z trudem zasypiała na nowo. Zżerała ją trema, stres zabierał sen z powiek. Myślała teraz wyłącznie o ucieczce. Zagubiona cicho załkała.
Nieopodal usłyszała dziwny dźwięk, jakiś nietypowy stukot. Dopiero później zorientowała się, że ktoś potrząsał puszką ze sprejem, aby później namalować coś na ścianie. Chciała zapalić światło, być może nawet krzyknąć, ale nie należała do odważnych osób. Bojaźliwość kazała jej zachować spokój i udawać, że śpi. W tej chwili, gdy ktoś obcy przechadzał się po jej pokoju, jeszcze bardziej myślami błądziła przy Itachim. Po jej policzkach spływały łzy, a ona z całej siły próbowała opanować oddech. Nie chciała, aby obcy wiedział, że nie śpi. Itachi na pewno wiedziałby, co robić, nie pozwoliłby jej skrzywdzić - dopuściła do siebie kolejny raz myśli o jego umięśnionych ramionach, w których mogłaby poczuć się bezpiecznie. 
Sprej zamilkł. Ciężkie kroki skierowały się do okna. Sakura zacisnęła mocniej powieki. Modliła się, aby nic jej nie zrobił, aby zostawił ją samą i odszedł. Nie rozumiała, jakim cudem ktoś obcy wdarł się do domu. Dlaczego jeszcze go nie wykryto?
Rozchyliła delikatnie powieki, chociaż rzęsy przysłaniały prawie cały widok, zauważyła ciemną postać siadającą na parapecie. Nie minęła chwila, a osoba zeskoczyła i zniknęła. Sakura poczekała jeszcze chwilę, próbowała ochłonąć, pokonać strach i panikę. Wzięła kilka dużych oddechów, przetarła łzy w rękawy pidżamy i sięgnęła do światła – nie działało. Przycisnęła jeszcze kilka razy włącznik, po dziesiątym razie zaskoczył, żarówka z początku mrugała, jednak później rozbłysła pełną mocą. W pierwszym odruchu pomyślała, że zwariowała. Jej dom był bardzo mocno strzeżony, nikt nie mógł wedrzeć się do środka nieproszony. W drugim już nie była taka pewna, gdy zauważyła malunek na ścianie. Jednak w domu pojawił się intruz, był w jej pokoju i choć mógł ją skrzywdzić postanowił zostawić po sobie ślad.
W panice sięgnęła do swojego telefonu, znalazła w książce telefonicznej numer Itachiego i zaczęła dzwonić. Był osobą, którą chciała usłyszeć. Osobą, jaką chciała mieć przy sobie.

            Itachi obudził się w swoim łóżku ze strasznym bólem głowy. Nie pamiętał dokładnie, co takiego wydarzyło się wczoraj, ale po szaleństwie pozostał silny kac. Jak przez mgłę przypominał sobie momenty, w których kazał polewać sobie, co nową dolewkę whisky. Później coś mu podpowiadało, że jednak podszedł z Sasorim do dziewczyn, ale nie skończyło się to dobrze. Chyba na jedną zwymiotował, o ile go pamięć nie myliła. Spanikował. Musiał spanikować. Zawsze, gdy strach nad nim górował zaczynał wlewać w siebie niesamowicie wielką ilość alkoholu. Pomyślał, że potrzebuje urlopu. Być może jutro wyjedzie i spędzi gdzieś miły weekend. Przepracowany nadal nie mógł zwalczyć swoich demonów – tego panicznego lęku przed śmiercią. Każdy huk kojarzył mu się z tamtym dniem. Nawet, jeśli w rzeczywistości nie przypominało to wystrzału z pistoletu.
            - Na stoliku nocnym masz wodę i tabletki – rozpoznał głos zatroskanej matki. Zerknął na nią, otwierając wyłącznie jedno oko. Stała w progu ze skrzyżowanymi rękoma na klatce piersiowej. Wyglądała na rozgniewaną.
            - Dzięki, mamo. Jesteś super – sięgnął ręką po szklankę i połknął dwie tabletki przeciwbólowe. Wątpił, aby to poprawiło jego nastrój.
            - Dzisiaj mamy iść na kolację do państwa Haruno, a ty zalewasz się w trupa i pozwalasz przyprowadzić Sasoriemu do domu?
            - Jestem chyba za duży na kazania – usiadł. Leniwie poruszył głową, przecierając przy tym oczy. Dopiero teraz zauważył, że ma na sobie wyłącznie bokserki. – Nic mi nie jest. Zabawiłem się trochę. Do wieczora mi przejdzie, a dziś i tak mam wolne – podniósł się. – Pozwól, że pójdę pod prysznic. Chcę z siebie zmyć to upokorzenie.
Matka popatrzyła na jego bliznę na barku. Ponownie poczuła ścisk w gardle, gdy przypomniała sobie, jak mało brakowało, a straciłaby również syna. Nie przeżyłaby, jakby go straciła. Rodzice nie powinni patrzeć na śmierć swoich dzieci, a ona codziennie bała się, że właśnie tak się stanie. Sasuke i Itachi grali w bardzo niebezpieczną grę, w ogóle nie korzystali z życia, jedynie ryzyko ich napędzało. Chciała ich chronić, pragnęła dla nich innego życia.
            - Tak przy okazji radzę ci najpierw sprawdzić telefon – wskazała palcem na komórkę syna. – Od momentu, gdy cię przyprowadził regularnie dzwoni. Podejrzewam, że coś poszło nie tak w Szklanym Domu, bo Sasuke jeszcze nie wrócił do domu. Dzwonił, że jest kocioł i zostanie dłużej.
            - Nie obudziłaś mnie?! – zdenerwowany pobiegł do telefonu. – Dlaczego mnie nie obudziłaś?!
Dziesięć połączeń nieodebranych od Sasuke, sześć z centrali firmy i dwadzieścia pięć od Sakury. Sparaliżowało go. Pomyślał, że coś mogło jej się stać, że ktoś mógł ją skrzywdzić, a on jej nie obronił. Nie było go przy niej, gdy go potrzebowała, bo wolał upijać się w obecności tanich panienek. Bez dłuższego zwlekania wbiegł do łazienki, aby wziąć szybki prysznic. Już nie czuł się źle, nie bolała go głowa. Teraz napędzało go uczucie do Sakury. Musiał ją zobaczyć. Upewnić się, że nic jej nie jest. Dopiero wtedy weźmie spokojny wdech i pozwoli sobie zwolnić.

- Sir, z całym szacunkiem, ale…
            - Podjąłem decyzję. Kolacja odbędzie się według planów. Nie dam się zastraszyć, jakimś pyszałkom. Macie zwiększyć ochronę mojej córki i żony. Natychmiast! – podniósł głos. – Możecie odejść.
            - Sir..
            - Powiedziałem, odejść!
Itachi z całych sił próbował zapanować nad gniewem i wypowiedzeniem ostrych słów. Nie mógł pozwolić sobie na taką niesubordynację, więc pociągnął brata za rękaw marynarki i ruszył do wyjścia. Chwilę po nich pomieszczenie opuścili również inni ochroniarze będący świadkami nocnej awarii. Starszy Uchiha poczekał, aż ludzie się rozejdą i został w tyle z bratem.
            - Widziałeś, coś podejrzanego?
            - Samochód. Czarnego SUV, który parkował przed sklepem z sukniami ślubnymi. Myślałem, że to jakiś turysta, więc nie chciałem podnosić alarmu.
            - I mi nie powiedziałeś?! – złapał go za koszulę i pchnął nim o ścianę. Sasuke ścisnął go za nadgarstki, ale nie miał zamiaru stawiać oporu. Widział w oczach brata zbyt wiele wściekłości, aby próbować w tym stanie z nim walczyć.
            - Próbowałem, ale nie mogłem cię złapać. Zorientowałem się, że coś jest nie tak, gdy w rezydencji doszło do awarii prądu, nawet dodatkowy generator zasilający system kamer i alarmu zdechł. Próbowałem cię złapać, ale nie odbierałeś.
            - Cholera – puścił go i odsunął się na kawałek.
Miał ochotę coś rozwalić, wyrzucić z siebie całą wściekłość. Pierwszy raz, od niepamiętnych czasów, Itachi przegrywał ze swoimi uczuciami. Nazbyt zbliżył się do Sakury. Znał zagrożenie, ale nie spodziewał się, że emocje mogą, aż tak targać człowiekiem. Nigdy wcześniej tego nie czuł.
            - Widziałeś kiedyś tę czerwoną chmurę? Tę, którą ktoś namalował w pokoju?
            - Wczoraj. – Skóra głowy znowu zaczęła go piec, więc zaczął się nerwowo drapać. Zbyt mocno się angażował. – W barze doszło do bójki. Koleś, z którym miałem zaszczyt walczyć miał wytarty nadruk na plecach. Czerwona chmura. Słyszałeś kiedyś, o takim gangu?
            - To chyba nie gang. Mamy podejrzenia, że ten znak należy do ruchu oporu konspirującego przeciwko naszemu rządowi.
            - I myślisz, że bawiliby się w takie rzeczy?
            - Naprawdę nie wiem – wzruszył ramionami, dopiero teraz poprawił kołnierz wymiętolonej koszuli. – Chciałbym wiedzieć, ale jestem chyba zbyt zmęczony, aby myśleć. Mam za sobą szesnaście godzin służby. Nie myślę racjonalnie.
            - W porządku – pokiwał głową. – Idź się wyspać do domu. Zarząd firmy przysłał innych ochroniarzy, tak jak zażądał pan Haruno. Zasługujesz na odpoczynek.
            - A ty, co?
            - Upewnię się, że nic jej nie jest i też pojadę do domu. Nie mam, po co tutaj siedzieć.
            - Itachi… - Sasuke ugryzł się w język. Chciał mu powiedzieć, aby odpuścił i pojechał z nim do domu, ale zrezygnował. Machnął ręką i odszedł. Brakowało mu pomysłów na rozdzielenie tej dwójki.
Musiał przyznać, że dzisiejsza noc dała mu mocno w kość. Mocno się przestraszył, gdy biegnąc do pokoju Sakury zobaczył pozbawionego przytomności ochroniarza leżącego na podłodze. Był pewien, że ją stracili. Cieszył się, że mimo tego nic jej się nie stało, choć przeczuwał, iż ta zagrywka to dopiero początek. Próbowali ich nastraszyć i im się udało. Zorganizowana grupa. Włosy na jego plecach się zjeżyły. Zrozumiał, że dzisiejsza noc zmieniła wiele – najprawdopodobniej praca przestanie go nudzić.

            Sakura siedziała skulona na fotelu w pokoju gościnnym. Próbowała nad sobą panować, bo zbyt wiele osób przebywało z nią w pokoju. Zwiększona ochrona, prychnęła niezadowolona. Gdyby ktokolwiek próbował ją zabić już by to zrobił. Tu chodziło o coś innego. Nagle poczuła się zwykłym pionkiem, przerażonym pionkiem, w dziwnej grze, której zasad nie rozumiała. Dodatkowo brak odzewu ze strony Itachiego mocno ją przygnębiał. Dlaczego nie odbierał? Dlaczego go jeszcze obok niej nie ma? Niemożliwe, aby się pomyliła. Na pewno coś do niej czuję. Czy jemu coś się stało? Może ktoś go zaatakował? Wzdrygnęła się i zamknęła oczy. Mało brakowało, a wypłynęłyby pierwsze łzy. Odpłynęła do lepszej krainy. Oderwała się od rzeczywistości. Próbowała przypomnieć sobie dobre chwilę. Nie mogła teraz pozwolić sobie na słabość, jeszcze nie teraz. Na pewno nic mu nie jest. Widziała jego CV, tyle przeżył, służył w wojsku. Czy ktokolwiek mógłby mu zagrozić?
Po krótkim czasie, gdy zebrała w sobie nowe pokłady siły, otworzyła oczy. Przed sobą ujrzała poważną, zmęczoną i lekko posmutniałą twarz Itachiego. Kucał, bacznie ją obserwując, jakby próbował nacieszyć oczy jej widokiem. Tak w rzeczywistości było. Cała i zdrowa. Itachiemu ulżyło, że nic jej się nie stało. Tym razem - pozwolił sobie na dopuszczenie złych myśli, ale szybko je stłumił. Nie pozwoli jej skrzywdzić.
Sakura szklanymi oczami pobłądziła po pomieszczeniu. Byli sami. Błyskawicznie rzuciła się mu w ramiona, omal go nie przewróciła, ale teraz nie to się liczyło. Gdy ją objął, gdy poczuła jego dłonie na swoich plecach, nastał długo oczekiwany przez nią moment – pękła. Pozwoliła sobie ujść tłumiącym się w niej uczuciach, popłakała się.
            - Myślałam, że coś ci się stało, bo nie odbierałeś – powiedziała z lekkim wyrzutem.
            - Wybacz – pogłaskał ją po włosach. – Nic mi nie jest.
To uderzyło w niego, jak zimny powiew wiatru – musi zerwać umowę z burmistrzem. Za wszelką cenę musi się z tego wydostać. Ta głupota, jaką popełnił może ich rozdzielić, może zranić jej uczucia. Co jeśli się dowie i pomyśli, że jest przy niej wyłącznie ze względu na zawartą umowę? Jest dla niego zbyt ważna. Długo temu zaprzeczał, próbował znajdywać odskocznie, aby o niej zapomnieć. Zbyt długo z tym walczył. Teraz, gdy trzymał ją w swoich ramionach, tak piękną, kruchą i przerażoną, zdał sobie sprawę, że jedynie jej potrzebuje do szczęścia. Znajdzie odpowiednią porę i z wielką pokorą przeprosi burmistrza, a później grzecznie się wycofa. Jeśli zażąda jego dymisji, zgodzi się na to. Wszystko, aby ochronić Sakurę przed zranieniem. Co prawda i tak będzie musiał zaszkodzić w ślubnych planach, ale zrobi to na własną rękę. Nie potrzebuje do tego zezwolenia osób trzecich. Nie pozwoli jej odejść. Nie wypuści jej. Tak po prostu. Zrozumiał to. Nie może pozwolić jej odejść.

sobota, 29 listopada 2014

Bez polotu (cz II)



CZ. II

            Itachi zapukał delikatne w drzwi sypialni, zza których słyszał dźwięki muzyki puszczanej z radia. Nie rozpoznawał tego kawałka. Brak reakcji z drugiej strony. Ponowił, więc pukanie, lecz tym razem głośniej. W końcu usłyszał pozwolenie na wejście.
            - Mamo, przywiozłem ci twoje ulubione ciasto. Pomyślałem, że pewnie po obiedzie będziesz chciała zjeść coś słodkiego.
Podszedł do stolika i położył na nim talerzyk. Łyżeczka za hałasowała, opadając na blat.
            - Chciałbym, abyś wstała – kontynuował. – Nie chcę, abyś wiecznie jadła w łóżku.
Zatroskany, przysiadł się do matki, odsuwając kołdrę. Kobieta, szczupłej budowy ciała, z niezliczoną ilością zmarszczek i wielkimi workami pod oczami, wpatrywała się ślepo w sufit. Pozwoliła na nowo porwać się dźwiękom muzyki, specjalnie ignorując swojego syna. Itachi uśmiechnął się zadziornie, postanowił ponownie odpuścić swojej mamie. Złapał, więc talerzyk z ciastkiem i łyżeczkę.
            - Dobra, wygrałaś – przysunął do niej smakołyk. – Snickersa podano do łóżka.
Kobieta nagle rozpromieniała, wyrwała z ręki syna deser i szybko wbiła w niego łyżeczkę. Pochłaniała jedzenie bardzo szybko, tak jakby myślała, że Itachi zaraz zmieni zdanie, po czym odbierze jej przyjemność. Nie miała ochoty wstawać z łóżka i siadać w niewygodnym fotelu. Ani przez chwilę nie przeszło jej to przez myśl.
            - Spokojnie mamo, bo się udławisz. – Ten widok lekko poprawił mu humor. Starsza kobieta posłuchała go i zaczęła delektować się smakiem, mrucząc przy tym ze szczęścia. – Tak lepiej. O wiele lepiej – położył rękę na przykrytych kołdrą nogach matki i odwrócił głowę w kierunku okna. Poszukiwał czegoś ciekawego, wśród tętniącej życiem natury.
            - Powiesz mi, co się stało? – włożyła do ust łyżeczkę i uniosła wyczekująco brwi. – Przecież widzę, że coś ciebie trapi. Być może jestem stara i schorowana, ale wciąż znam swojego syna.
            - Nie jesteś ani stara ani schorowana. Po prostu jesteś leniwa, mamo – odrzekł chłodnym tonem, chociaż próbował ukształtować swój głos na ten, który często używał podczas żartowania. Niestety, każde wypowiedziane słowo było coraz bardziej drętwe. Westchnął zawiedziony.
            - Więc, jak jej na imię? – Tym razem Itachi uniósł prawą brew w górę i zerknął na matkę kątem oka. Zaintrygowała go jej spostrzegawczość i dosadność. Liczył, że nikt nie odkryje jego wewnętrznej walki. Grubo się przeliczył.
            - Czy od razu musi chodzić o dziewczynę?
            - O mój drogi – zaśmiała się i wzięła kolejny kęs ciastka. – Dużo przeżyłam, naprawdę dużo i uwierz mi – przeżuła smakołyk i syknęła, gdy próbowała wyciągnąć językiem orzeszka zza zębów. – Gdy mężczyzna się smuci i wygląda tak, jak ty, to zawsze, no dobra przeważnie – przekręciła oczami i uśmiechnęła się szeroko, pokazując swoje zadbane, choć lekko już poszarzałe zęby. – Chodzi o kobietę. Mówicie i zarzekacie się, że nie macie do nas słabości, twój ojciec przed śmiercią też tak mówił, ale jak przychodziło, co do czego, nie mógł usiedzieć, jak go zdenerwowałam. Nie przyznając się, że specjalnie go wkurzałam, bo wtedy czułam się kochana i wiedziałam, że wciąż coś między nami jest – westchnęła, uciekła na moment wzrokiem. – To były piękne czasy.
Itachi się roześmiał. Mama ostatnio rzadko wspominała o ojcu. Ciężko przeżyła jego śmierć, wciąż nie wyszła z depresji, a skutkiem tęsknoty i żałoby okazało się wieczne leżenie w łóżku. Wychodziła z niego w ostateczności.
            - Więc, jak ma na imię? – ponowiła pytanie z większą zażyłością wyczuwalną w głosie. Nie lubiła, gdy nie uzyskiwała odpowiedzi na pytania i często zadawała je do znudzenia, aż druga osoba w końcu się złamała i odpowiedziała.
            - Sakura – odparł szczerze, nie widząc powodu do kłamstwa.
            - Czy to nie ta dziewczyna, którą ochraniacie?
Matka zmarszczyła czoło, straciła przez chwilę zainteresowanie ciastkiem i skupiła całą uwagę na synu. Itachi niepewnie kiwnął głową. Kobieta zamrugała kilkukrotnie z niedowierzaniem, po czym parsknęła niespodziewanym i głośnym śmiechem.
            - O mój Boże. – Wciąż lekko się podśmiewała, ale wróciła do dźgania łyżeczką twardego karmelowego środka smakołyku. – Jak te historię lubią się powtarzać.
            - Powtarzać? – zapytał, bo pierwszy raz nie rozumiał własnej matki. Jej zachowanie było dziwne, a słowa stopniowo przypominały mu bełkot wariata. Pomyślał, że musi ją częściej wyprowadzać na dwór, do ludzi. Jako matka powinna go zbesztać, kazać mu o niej zapomnieć, a ta jednak zareagowała zupełnie inaczej, niż oczekiwał.
            - Twój ojciec zakazał wam o tym mówić, bo przejęliście po nim interes i nie chciał was zachęcać do głupot. – Mikoto wyrzuciła z siebie ciężki wydech, po czym powędrowała spojrzeniem na widok za oknem. Jej wzrok przypominał spojrzenie rozmarzonej i zakochanej nastolatki. – Kiedy twój ojciec pracował dla swojego ojca w agencji, tak samo jak wy wcześniej dla niego, pewnego razu trafił do domu pewnej dziewczyny – zachichotała.
Bawiło ją luźne podejście do kiedyś problematycznego tematu. Poczuła dawno zapomniane ciepło za klatką piersiową, gdy mimowolnie powędrowała wśród wspomnień do tamtych czasów.
            - Ta dziewczyna strasznie go nie lubiła – dodała po chwili.- Nawet nie wyobrażasz sobie, jak ten sztywny dupek z kijem w tyłku… – Itachi się uśmiał, więc urwała na moment opowieść. – Działał jej na nerwy. Wiecznie wszystkich ustawiał, nie pozwalał sobie nic powiedzieć i łaził za mną w krok w krok – pomyliła osoby, ale to jej nie rozproszyło. – Pamiętam, jak pewnego dnia padły strzały, a on chcąc mnie chronić wciągnął do kantorka – postukała się w czoło otwartą dłonią. – Co za idiota. Nie dość, że tam było ciasno i ciemno, to jeszcze zareagował, jak totalny głupek. Kto normalny podczas ochrony, wciska kogoś do kantorka i z nim się tam chowa? No, debil – zaśmiała się ponownie. Widział dużą poprawę nastroju matki, nie miała już smutku wyrysowanego na twarzy. – W sumie przyznam, że się nie bałam, bo wiedziałam, że mnie ochroni. Był strasznym służbistą, gotowym na śmierć. Tamtego dnia, jednak wszystko się zmieniło i przestał być takim cholernym wrzodem na tyłku.
            - I co było dalej? – Zaciekawiła go tą opowieścią.
            - No, jak to, co? – Jej uśmiech był niezwykle szeroki, prawie od ucha do ucha. – Okazało się, że to nie były strzały, a moje kuzynostwo bawiące się fajerwerkami. To i tak nic z porównaniem, z tym, że po chwili nieprzyjemnej, krępującej ciszy próbowaliśmy wyjść, a się okazało, że drzwi są zamknięte! – podekscytowana prawie strąciła talerzyk. – Nie mogliśmy wyjść przez dziesięć minut, bo choć wołaliśmy o pomoc, wszyscy interesowali się kuzynostwem. Wyszła niezła afera. Chciałam, aby zadzwonił do kogoś, ale naprawdę było ciasno i nie mogliśmy sięgnąć do kieszeni jego spodni, przez bardzo długi czas. W końcu mi się udało, jakoś przebrnąć, ale powiem, że telefon, to nie pierwsza sprawa, na jaką się natknęłam.
            - Mamo! – Itachi zmrużył oczy. Wstydziły go intymne sytuację z udziałem jego rodziców.
            - Wiesz – spoważniała – to były najkrótsze dziesięć minut w moim życiu. Nie liczyły się dla nas szmaty, mopy i inne detergenty. W tamtej chwili, gdy wepchnął mnie do kantorka, pokazał mi swoje inne oblicze, to bardziej schowane. Nigdy wcześniej tego nie widziałam, ale po tej sytuacji zaczął mięknąć. Po prostu naruszyliśmy coś, o czym nie mieliśmy pojęcia. Mimo tego, to ja zazwyczaj za nim biegałam, a on do końca zmiękł dopiero, gdy wyznałam mu miłość.
            - I dziadek pozwolił wam być razem – stwierdził z podziwem.
            - Wszyscy pozwolili – poprawiła go. – Znaczy się na początku było dużo szumu, sporo krzyku, firma Fugaku została zwolniona, ja miałam iść do szkoły z internatem. Och, dużo szumu o nic – ponownie się roześmiała. – Ile ja wtedy płakałam. Kilka razy uciekłam z domu, z internatu, nawet na weekend zniknęłam z twoim ojcem. W końcu stwierdzili, że nie warto z tym walczyć i gdy nas zaakceptowali wszystko wróciło do normy – pokręciła głową i wycelowała w Itachiego brudną łyżeczką. – Nawet nie wiesz, jak cholernie ciężko wam uciec. Wyszkoleni agenci i rozbrykana dziewczyna z bogatej rodziny. To było ciężkie zadanie, ale i tak im się wymykałam.
            - Zabawne.
Itachi zrozumiał, że poszedł w ślady ojca, choć to nie zmniejszyło jego wyrzutów sumienia. Wciąż ciężko znosił swoją niesubordynację, bo zawsze poświęcał swoje życie zasadom.
            - Dziwne, że nigdy wcześniej, o tym nie wspomnieliście.
            - Dużo o nas nie wiecie mój drogi. Jesteśmy waszymi rodzicami, nie możecie wiedzieć zbyt dużo – puściła mu oczko. – No, ale do sedna. Morał z tego taki, że powinieneś walić te głupie zasady agencji i spróbować.
            - To nie takie łatwe – podrapał się po włosach, po czym przeleciał ręką po twarzy. Skóra głowy nagle go piekła i strasznie swędziała. – Ona ma wyjść za mąż.
            - Ooo! – podekscytowała się jeszcze bardziej. Nagle była cała w skowronkach, szczęśliwa i rozbawiona. – Będziesz miał trudniej, ale raz się żyje. Ona czuje to samo, co ty?
            - Nie wiem, mamo. Znamy się dwa tygodnie i chyba za wcześnie…
            - Co ty mi tu biadolisz! – wcisnęła mu brudny talerzyk i łyżeczkę. – To się zawsze wie, niekoniecznie się o tym mówi, ale się wie. Dlaczego ma wyjść za mąż? Tata jej kazał?
            - Nie. Sama chciała. Była zaręczona, jak się poznaliśmy. Niby wielce zakochana w swoim narzeczonym, ale…
            - Nie znała wtedy ciebie – dokończyła rześko zdanie za niego. Ruszyła się i odkryła, pokazując swoją przemęczoną sylwetkę pływającą w pidżamie. – Posuń się, chcę iść na spacer. Pójdziesz ze mną. Pogadamy o niej i może znajdziemy z tego, jakieś wyjście.
Itachi nie był skory do rozmowy, ale nie chciał zniechęcić matki. Od dwóch tygodni nie ruszyła się z łóżka, więc jeśli miał trochę pocierpieć, opowiadając jej swoją historię, ugryzł się w język i pomógł jej wstać. Zawołał opiekunkę i zszedł na dół, aby cierpliwie czekać, aż matka będzie gotowa do wyjścia.
Dzięki dobrej renomie i sporym zyskom firmy oraz dziedzictwie matki należeli do bogatej elity. Mimo tego nigdy się tym nie szczycili i żyli raczej skromnie. Opiekunka dla matki była jedyną wygodą, która wskazywała na ich lepszą sytuację finansową. Była jednak niezbędna. Mama potrzebowała opieki, gdy oni w pocie czoła pracowali, powiększając rodzinny majątek. Itachi rozejrzał się w koło. Zrozumiał, że powinien wziąć wolne i przeprowadzić w domu remont. Wolne, którego tak bardzo nie chciał, bo straciłby ją na zbyt długo z oczu.

            Sakura pociągnęła nosem i położyła się do łóżka. Chociaż miała zaraz wyjść przymierzyć suknie ślubną wolała to odłożyć. Zostały dwa tygodnie do jej ważnej daty, o której niegdyś marzyła. Ojciec wielokrotnie prosił ją, aby przemyślała decyzję, a ona zarzekała się, że to ten jedyny. Popełniła błąd i nie wiedziała jak się z tego wyplątać. Co prawda nie była pewna uczuć do Itachiego, z nim nic nie było proste, jednak zrozumiała, iż błędem okazała się zgoda na wypowiedzenie przysięgi. Skoro miała wątpliwości, nie mógł być miłością jej życia. Praktycznie zdała sobie sprawę, że przyjęła oświadczyny, aby zrobić ojcu na złość, aby się zbuntować i wygrać. Zwyciężyła, choć nie takiego wyniku oczekiwała. Nie skakała ze szczęścia. Nawet nie potrafiła wyobrazić sobie siebie na ślubnym kobiercu, przyodzianą w piękną białą suknie. Nienawidziła siebie za to. Wyraziła zgodę na oddanie siebie człowiekowi, którego nie kochała. Będzie niewolnicą swoich błędów. Zostały dwa tygodnie. Aż dwa tygodnie. Jedynie dwa tygodnie.
            - Sakura, jesteś gotowa? – Matka zapukała i od razu weszła do środka bez oczekiwania na pozwolenie.
Dziewczyna odwróciła się i zasłoniła głowę poduszką.
            - Sakura? Mamy jechać na przymiarkę, pamiętasz? Wszyscy już czekają.
            - Nie mam ochoty – odburknęła, udając zachrypnięty głos. – Źle się czuję.
Matka stanęła przy oknie. Beznamiętnie patrzyła na wielki ogród, który o tej porze roku tętnił życiem. Uwielbiała wiosnę. Czasami obserwowała ogrodników podlewających i dopieszczających rośliny. Kiedyś sama to robiła, dzisiaj już nie miała na to czasu. Naprawdę uwielbiała tę porę roku, te kwitnące pęki kwiatów i jasność, jaka nagle otaczała smutną, szarawą rezydencję. Tylko wtedy czuła, że żyje. Czuła, że świat jest piękny, a to ludzie nie doceniają jego wartości. Posmutniała. Od razu rozpoznała blef w zachowaniu córki i choć miała nadzieje, że nigdy do tego nie dojdzie, przewidziała zmianę decyzji. Sakura była młoda, miała całe życie przed sobą i popełniła błąd – zbyt radykalnie podjęła decyzję.
            - Wiesz – westchnęła – czasami zbyt pochopnie reagujemy i popełniamy błędy. – Sakura chrząknęła, jakby nagle przypomniała sobie o obecności rodzicielki. – Rozmawiałam z tobą, o tym i prosiłam, abyś się porządnie zastanowiła. Zarzekałaś się, że jesteś pewna i na pewno tego chcesz. Przekonałam ojca i się naraziłam, bo doskonale wiesz, jaki jest zaborczy i uparty, gdy przychodzi do spraw związanych z tobą. Szczególnie, jeśli chodzi o wydanie jedynej córki za mąż.
            - Mamo. – Sakura zdjęła poduszkę i odkryła zapłakaną twarz. Matka nawet na nią nie spojrzała, niewzruszona bólem córki, kontynuowała:
            - Jesteś córką burmistrza największego miasta w promieniu dwustu kilometrów. Prosiłam, abyś podejmowała dobre decyzje, bo nie możemy sobie pozwolić na skandale. Obiecałaś, że dotrzymasz słowa – stukała palcami o nieskazitelnie biały parapet. – Od tego zależą sondaże w przyszłej kadencji i dobrze wiesz, że twój ojciec nie zrezygnuje tak łatwo ze stołka burmistrza. Później będzie startować na kongresmana, a my miałyśmy go wspierać. Zgodziłyśmy się na to. Dobrowolnie. Pamiętasz?
Kobieta zachowywała pozorny spokój i chłód w głosie. Niestety w jej wnętrzu panował chaos, wielki huragan miażdżący jej wnętrzności. Czuła nienaturalny ścisk serca, cierpiała prawdopodobnie mocniej od swojej córki, która wciąż miała nadzieje. Nadziei, jednak nie było i stąd surowe podejście matki. Niesamowicie kochała Sakurę i pragnęła jej szczęścia, jak niczego innego na świecie. Umiała sobie wyobrazić, co za rozterki przeżywa jej młodsza wersja i to wprawiało ją w jeszcze gorszy nastrój. Była starsza, bardziej doświadczona i wciąż nie mogła pomóc.
            - Nie karz mi ich zwolnić – dodała i wtedy Sakura zrozumiała, jak słabo ukrywa swoje emocje. Przez cały czas myślała, że dobrze gra, że doskonale maskuje swoje uczucia, ale nie oszukała serca matki. – Są najlepszą agencją w okolicy. Mają prestiż i doskonałe wyniki, poza tym bardzo dobrze znaliśmy założyciela tej spółki. Ich ludzie są w stanie przyjąć za kogoś kulkę, jeśli zaistnieje taka potrzeba i choć niektóre ich zasady są niekonwencjonalne, to czyni ich unikalnymi i dobrymi. Nie karz mi ich zwolnić, proszę. Tylko dzięki nim jestem spokojna, gdy wychodzisz. Współpracują z nami od lat.
Oni od lat, Itachi od dwóch tygodni. Wcześniej ochraniał kogoś ważniejszego z białego domu, Sakura nie wiedziała dokładnie kogo. Wiedziała tylko, że brał udział w strzelaninie i uratował komuś życie, zasłaniając go własnym ciałem. Przez dłuższy czas przebywał w szpitalu, przeszedł długą rehabilitację i rozmowy z psychologiem. Od momentu przywrócenia go do czynnej służby, zajmuję się z pozoru łatwymi zleceniami, chociaż Sakura zdawała sobie sprawę, że wolałby wrócić do szpitala, niż rozgryźć tę energię, która pomiędzy nimi zaiskrzyła. Magia – uśmiechnęła się wyłącznie na sekundę, gdy zdała sobie sprawę, jak bardzo magiczne i niezrozumiałe są ich spotkania.
            - Masz pięć minut, aby doprowadzić się do porządku, a wtedy masz zejść z Sasuke na dół – stanęła przy drzwiach, złapała klamkę.
Sakura żywiła nadzieję, że matka zmieni podejście, powie coś motywacyjnego, wesołego i pozytywnego. Ta natomiast głośno westchnęła, pokręciła głową i wyszła. Tyle ze spotkania matki z córką. Później usłyszała przekazywanie przez nią wytycznych Sasuke oraz oddalający się stukot szpilek.

Sasuke, chcąc nie chcąc, słyszał tę dyskusję, a raczej monolog Pani Haruno. Budynek był stary, ściany cienkie, drzwi niezbyt szczelne, więc dźwięki nosiły się po korytarzach bez problemowo. Po odejściu szefowej spuścił głowę i przetarł ręką po spoconym karku. Nie tylko jego brat narozrabiał, ale także i księżniczka ze Szklanego Domu. Tak nazywali swoje miejsce pracy, ponieważ wszystko z pozoru kojarzyło się z nieskazitelną czystością i nadmierną dbałością o szczegóły. Oczywiście będąc w środku przekonali się, że ten dom skrywa więcej tajemnic, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. W polityce od zawsze panował niechlujny nieład.
Wzdrygnął się, gdy usłyszał ciche piszczenie zawiasów i lekki powiew wiatru we włosach. Dziewczyna błyskawicznie doprowadziła się do porządku i ze smutnym wzrokiem wlepionym w podłogę ruszyła w stronę dworu. On szedł za nią profesjonalnym krokiem z mocno wypiętą do przodu klatką piersiową i opuszczonymi wzdłuż ud rękoma, aby w razie zagrożenia zareagować i uratować przesyłkę. Przesyłkę, powtórzył w myślach. Właśnie takie określenia pozwalały im na utrzymanie dystansu i nie przywiązywanie się do zleceniodawców. Wszystko szło jak z płatka do dzisiaj. Sasuke wiedział, że to nie minie i najprawdopodobniej brat zostanie zwolniony, bądź w najlepszym wypadku przeniesiony. Pozwolił sobie zapomnieć o zasadach, które ojciec wpajał im od małego i teraz są tego takie konsekwencję. Za pewne już otrzymał telefon z podziękowaniem za porządną służbę.

Młodszy z rodu Uchiha miał rację, jednak połowiczną. Itachi lekko roztrzęsiony zapukał do gabinetu burmistrza. Spojrzał na sekretarkę, która pokiwała głową i wszedł do środka. Ojciec Sakury, mężny i potężny mężczyzna w drogim garniturze, przyłożył cygaro do wielkich warg. Przytrzymał dym w ustach dla smaku, a później go wypuścił. Palił, jak na burmistrza przystało, bez zaciągania się, z pełną elegancją i subtelnością. Jeśli w ogóle można tak palić, pomyślał Itachi. Mężczyzna gestem ręki wskazał na skórzany fotel naprzeciwko siebie. Tymczasowo nikt się nie odzywał, a gdy Itachi chciał zabrać głos, burmistrz pomachał ręką i syknął, chcąc samodzielnie podjąć decyzję o momencie rozpoczęcia rozmowy. Przez cały ten czas bacznie obserwował młodzieńca. Itachi zastanawiał się przez chwilę, czy w jego oczach nie jest zamontowany przypadkiem, jakiś rentgen, bo nigdy wcześniej nikt go nie obserwował z tak wielkim zainteresowaniem.
- Tak, więc ty jesteś Itachi Uchiha – przerwał w końcu ciszę, otworzył żółtą teczkę, która leżała na biurku i przeglądał papiery. – Masz imponujące CV – zerknął na niego kątem oka.
Itachi wydusił z siebie zaledwie nikły uśmiech i z trudem przełknął ślinę. Poczuł, że jeśli za chwilę się nie rozluźni, zemdleję, albo dozna czegoś w rodzaju niedotlenienia mózgu i umrze. Brał krótkie i słabe oddechy, które ledwo wdzierały się do płuc, a już je opuszczały. Pierwszy raz w życiu denerwował się tak bardzo. Nawet akcje w terenie nie orały tak mocno jego psychiki, jak dzisiejsze spotkanie z burmistrzem.
            - Naprawdę imponujące – kontynuował, przesuwając pomiędzy palcami cygaro. – Widzę, że przyjąłeś kulkę za samego kongresmana. Naprawdę imponujące, jestem pod wrażeniem. Cieszę się, że doszedłeś do siebie.
Nie lubił, gdy o tym mówiono. Na tym polegała jego praca i wykonywał ją odpowiednio. Denerwowało go, że ten jeden moment zrobił z niego sławnego człowieka, gdy on jedynie, jako pierwszy zauważył czerwoną kropkę na klatce piersiowej i zareagował błyskawicznie, chroniąc swojego pracodawcę. Nawet nie poczuł bólu, gdy nabój przeszedł na wylot przez jego bark. Z czasem, gdy adrenalina już znacznie opadła i organizm rozpoczął odbiór impulsów, poczuł jak cały świat zaczyna wirować. Na szczęście, dopiero w karetce stracił przytomność.
            - Też chcę startować do kongresu, ale o tym pewnie już wiesz – pokiwał głową. Mężczyzna zamknął teczkę. – Służyłeś w wojsku, masz spore doświadczenie bojowe, od szesnastego roku życia szkoliłeś się na agenta. W każde wakacje pracowałeś, gdy inni się bawili. Za to cię lubię – skierował na niego swój gruby paluch, po czym strzepał niezdarnie popiół z cygara do złotej popielniczki, przyozdobionej srebrnymi akcentami. – Moja żona mi to przyniosła – rozłożył się wygodniej na fotelu. -  Powiedziała, że nie pożałuję, jeśli się tobą zainteresuję. Zaryzykowałem. Zawsze miała dobrego nosa do ludzi i typowała lojalnych i dzielnych agentów do obrony fortu. Fortu? – zapytał, aby zmusić młodzieńca do odpowiedzi. Wiedział, że się pomylił.
            - Forda, sir.
            - Forda? – zaśmiał się. – Tak, jak ten samochód? Ford?
            - Tak, sir.
Itachi poczuł się jeszcze bardziej nieswojo, gdy zaczął stopniowo przesiąkać własnym potem. Ocierał o siebie dłonie, a później wycierał je o spodnie, gdy burmistrz spuszczał go z oczu.
            - Ja jestem fordem, moja córka paczką, a moja żona brzoskwinią. Kto do cholery wymyślał te ksywy? – wzruszył obojętnie ramionami. Widział wyjątkowo dobry nastrój szefa, który wyglądał o wiele młodziej, gdy się szeroko uśmiechał. Poczuł się bezpieczniej, bo tak nie rozmawia się z osobą, którą próbuje się zwolnić.
            - Ksywy mają być banalne i głupkowate – zdobył się na odwagę, aby przemówić na dłużej. – Zmieniają się, co jakiś czas, czasami zmieniają kolejność, więc radziłbym się do nich nie przyzwyczajać, sir.
            - Rozumiem. Twój ojciec dobrze was wyszkolił. Przykro mi, że zmarł. Przyjmij jeszcze raz moje szczere kondolencję.
            - Dziękuje, sir – odpowiedział bez namysłu. Już dawno pogodził się z odejściem ojca.
            - Dobra, przejdźmy do sedna sprawy – odrzekł Pan Haruno. – Moja żona twierdzi, że pilnowanie mojej córki jest dla ciebie za słabym zajęciem, że ciebie nie doceniamy. Tym samym zażądała, abym przeniósł cię do elity.
Zaschło mu w gardle, odczuł mdłości i lekkie zawroty głowy. Ponownie miał przejąć odpowiedzialniejsze zadanie, to był dla niego zaszczyt, ale nie skakał z radości. Ta praca całkowicie odsunie go od różowowłosej, która już za dwa tygodnie dostanie stałego właściciela. Starał się jednak nie zdradzać prawdziwego podejścia do sprawy, z trudem wymusił uśmiech.
            - Ja twierdzę – wrzucił jego teczkę do śmietnika. – Że to bujda. Znałem twojego ojca osobiście, sam w niektórych sprawach mu doradzałem i on doradzał mi. Zanim jeszcze weszliśmy w wir pracy, byliśmy prawie nierozłączni – podrapał się po brodzie i znów wciągnął dym do ust, aby poczuć smak kubańskiego cygara. – Mam przeczucie, że poszedłeś w jego ślady.
Uderzenie gorąca przyszło natychmiastowo, jak u kobiety w czasie menopauzy. Starał się zapanować nad paniką, ale strach go przerósł. Sam burmistrz rozwikłał zagadkę wcześniej, niż on sam. Chociaż on, wciąż nie był pewien, czy to, co dzieje się pomiędzy nim, a Sakurą jest prawdziwe i cokolwiek warte.
            - Przysięgam, że…
            - Spokojnie – przerwał mu. – Nikt nie będzie cię za to bił. Moja córka jest piękną kobietą i wiadomo, że łatwo się w niej zakochać.
Chciał zaprzeczyć, to jeszcze nie była miłość. Zbyt szybko, aby o tym mówić. Zmarszczył brwi, gdy się zastanawiał, czy być może jednak nie jest za wcześnie?
            - Słuchaj – kontynuował staruszek w garniturze. – Nie lubię tego jej wybranka. Jest głupi jak but i stwierdzam, że ma coś mocno nie tak pod kopułą, bo gada jak stary rusek po szesnastu browarach. – Itachi się zaśmiał. – Ty się nie śmiej. Taka prawda. Strasznie go nie trawię, ale tolerowałem ich związek ze względu na córkę. Twój ojciec dużo mnie nauczył o miłości i wiem, że ludzie robią kretyńskie rzeczy z jej powodu. Chciałem ją przed tym ochronić.
            - Rozumiem, sir – odparł chłodno. Za wszelką cenę chciał zachować pozory. Pokazać, że ta dziewczyna go nie obchodzi.
            - Powiem wprost i szybko. Chcę, abyś rozwalił ich związek. Zapłacę ci. Jesteś jedyną osobą, na którą moja córka zwróciła uwagę i jeśli jesteś moją jedyną nadzieją na pozbycie się tego kretyna, zaryzykuje.
            - Nie interesują mnie pieniądze, sir.
            - Dobra, więc czego chcesz?
            - Jak to mawiał mój ojciec? – zerknął na sufit. – Przysługi od potężnych ludzi zawsze się przydają, sir.
            - To dobrze, bo jutro wieczorem przychodzicie na kolacje. Rozmawiałem już z twoją mamą. Ochoczo się zgodziła. Sam chętnie się z nią spotkam, bo chcę nadrobić zaległości, a dodatkowo dam ci więcej okazji do odciągnięcia mojej córki od tego fafkulca – roześmiał się. – I pomyśleć, że te wszystkie dziwne teksty podłapałem od twojego ojca – pokręcił głową, najwyraźniej był z siebie dumny.
Itachi nisko się ukłonił, po czym za pozwoleniem opuścił gabinet. Po jego ciele nieustannie błądziły dreszcze przerażenia. Gdy wyszedł z sekretariatu, skierował swoje kroki do okna. Przykucnął przy parapecie, zasłonił twarz rękoma i próbował powstrzymać się od ataku paniki.
Boże, co ja najlepszego zrobiłem?

Etykiety:

FugaMiko (4) Hinata (1) Itachi (7) ItaSaku (56) ItaSasu (1) KakaAnko (1) KakaSaku (2) Madara (1) MadaSaku (3) MadaSakuIta (3) Minakushi (2) Naruto (1) Sakura (9) Sasosaku (2) SasuIno (1) Sasuke (5) SasuSaku (2) yaoi (1) Zamówienie (26)