CZ.
II
Itachi
zapukał delikatne w drzwi sypialni, zza których słyszał dźwięki muzyki puszczanej
z radia. Nie rozpoznawał tego kawałka. Brak reakcji z drugiej strony. Ponowił,
więc pukanie, lecz tym razem głośniej. W końcu usłyszał pozwolenie na wejście.
-
Mamo, przywiozłem ci twoje ulubione ciasto. Pomyślałem, że pewnie po obiedzie
będziesz chciała zjeść coś słodkiego.
Podszedł do stolika i położył na nim
talerzyk. Łyżeczka za hałasowała, opadając na blat.
-
Chciałbym, abyś wstała – kontynuował. – Nie chcę, abyś wiecznie jadła w łóżku.
Zatroskany, przysiadł się do matki,
odsuwając kołdrę. Kobieta, szczupłej budowy ciała, z niezliczoną ilością
zmarszczek i wielkimi workami pod oczami, wpatrywała się ślepo w sufit.
Pozwoliła na nowo porwać się dźwiękom muzyki, specjalnie ignorując swojego
syna. Itachi uśmiechnął się zadziornie, postanowił ponownie odpuścić swojej
mamie. Złapał, więc talerzyk z ciastkiem i łyżeczkę.
-
Dobra, wygrałaś – przysunął do niej smakołyk. – Snickersa podano do łóżka.
Kobieta nagle rozpromieniała, wyrwała z
ręki syna deser i szybko wbiła w niego łyżeczkę. Pochłaniała jedzenie bardzo
szybko, tak jakby myślała, że Itachi zaraz zmieni zdanie, po czym odbierze jej
przyjemność. Nie miała ochoty wstawać z łóżka i siadać w niewygodnym fotelu.
Ani przez chwilę nie przeszło jej to przez myśl.
-
Spokojnie mamo, bo się udławisz. – Ten widok lekko poprawił mu humor. Starsza
kobieta posłuchała go i zaczęła delektować się smakiem, mrucząc przy tym ze
szczęścia. – Tak lepiej. O wiele lepiej – położył rękę na przykrytych kołdrą
nogach matki i odwrócił głowę w kierunku okna. Poszukiwał czegoś ciekawego,
wśród tętniącej życiem natury.
-
Powiesz mi, co się stało? – włożyła do ust łyżeczkę i uniosła wyczekująco brwi.
– Przecież widzę, że coś ciebie trapi. Być może jestem stara i schorowana, ale
wciąż znam swojego syna.
-
Nie jesteś ani stara ani schorowana. Po prostu jesteś leniwa, mamo – odrzekł
chłodnym tonem, chociaż próbował ukształtować swój głos na ten, który często
używał podczas żartowania. Niestety, każde wypowiedziane słowo było coraz
bardziej drętwe. Westchnął zawiedziony.
-
Więc, jak jej na imię? – Tym razem Itachi uniósł prawą brew w górę i zerknął na
matkę kątem oka. Zaintrygowała go jej spostrzegawczość i dosadność. Liczył, że
nikt nie odkryje jego wewnętrznej walki. Grubo się przeliczył.
-
Czy od razu musi chodzić o dziewczynę?
-
O mój drogi – zaśmiała się i wzięła kolejny kęs ciastka. – Dużo przeżyłam,
naprawdę dużo i uwierz mi – przeżuła smakołyk i syknęła, gdy próbowała
wyciągnąć językiem orzeszka zza zębów. – Gdy mężczyzna się smuci i wygląda tak,
jak ty, to zawsze, no dobra przeważnie – przekręciła oczami i uśmiechnęła się
szeroko, pokazując swoje zadbane, choć lekko już poszarzałe zęby. – Chodzi o
kobietę. Mówicie i zarzekacie się, że nie macie do nas słabości, twój ojciec
przed śmiercią też tak mówił, ale jak przychodziło, co do czego, nie mógł
usiedzieć, jak go zdenerwowałam. Nie przyznając się, że specjalnie go
wkurzałam, bo wtedy czułam się kochana i wiedziałam, że wciąż coś między nami jest
– westchnęła, uciekła na moment wzrokiem. – To były piękne czasy.
Itachi się roześmiał. Mama ostatnio
rzadko wspominała o ojcu. Ciężko przeżyła jego śmierć, wciąż nie wyszła z
depresji, a skutkiem tęsknoty i żałoby okazało się wieczne leżenie w łóżku. Wychodziła
z niego w ostateczności.
-
Więc, jak ma na imię? – ponowiła pytanie z większą zażyłością wyczuwalną w
głosie. Nie lubiła, gdy nie uzyskiwała odpowiedzi na pytania i często zadawała
je do znudzenia, aż druga osoba w końcu się złamała i odpowiedziała.
-
Sakura – odparł szczerze, nie widząc powodu do kłamstwa.
-
Czy to nie ta dziewczyna, którą ochraniacie?
Matka zmarszczyła czoło, straciła przez
chwilę zainteresowanie ciastkiem i skupiła całą uwagę na synu. Itachi niepewnie
kiwnął głową. Kobieta zamrugała kilkukrotnie z niedowierzaniem, po czym
parsknęła niespodziewanym i głośnym śmiechem.
-
O mój Boże. – Wciąż lekko się podśmiewała, ale wróciła do dźgania łyżeczką
twardego karmelowego środka smakołyku. – Jak te historię lubią się powtarzać.
-
Powtarzać? – zapytał, bo pierwszy raz nie rozumiał własnej matki. Jej
zachowanie było dziwne, a słowa stopniowo przypominały mu bełkot wariata.
Pomyślał, że musi ją częściej wyprowadzać na dwór, do ludzi. Jako matka powinna
go zbesztać, kazać mu o niej zapomnieć, a ta jednak zareagowała zupełnie
inaczej, niż oczekiwał.
-
Twój ojciec zakazał wam o tym mówić, bo przejęliście po nim interes i nie
chciał was zachęcać do głupot. – Mikoto wyrzuciła z siebie ciężki wydech, po
czym powędrowała spojrzeniem na widok za oknem. Jej wzrok przypominał
spojrzenie rozmarzonej i zakochanej nastolatki. – Kiedy twój ojciec pracował
dla swojego ojca w agencji, tak samo jak wy wcześniej dla niego, pewnego razu
trafił do domu pewnej dziewczyny – zachichotała.
Bawiło ją luźne podejście do kiedyś
problematycznego tematu. Poczuła dawno zapomniane ciepło za klatką piersiową,
gdy mimowolnie powędrowała wśród wspomnień do tamtych czasów.
-
Ta dziewczyna strasznie go nie lubiła – dodała po chwili.- Nawet nie wyobrażasz
sobie, jak ten sztywny dupek z kijem w tyłku… – Itachi się uśmiał, więc urwała
na moment opowieść. – Działał jej na nerwy. Wiecznie wszystkich ustawiał, nie
pozwalał sobie nic powiedzieć i łaził za mną w krok w krok – pomyliła osoby,
ale to jej nie rozproszyło. – Pamiętam, jak pewnego dnia padły strzały, a on
chcąc mnie chronić wciągnął do kantorka – postukała się w czoło otwartą dłonią.
– Co za idiota. Nie dość, że tam było ciasno i ciemno, to jeszcze zareagował,
jak totalny głupek. Kto normalny podczas ochrony, wciska kogoś do kantorka i z
nim się tam chowa? No, debil – zaśmiała się ponownie. Widział dużą poprawę
nastroju matki, nie miała już smutku wyrysowanego na twarzy. – W sumie
przyznam, że się nie bałam, bo wiedziałam, że mnie ochroni. Był strasznym
służbistą, gotowym na śmierć. Tamtego dnia, jednak wszystko się zmieniło i
przestał być takim cholernym wrzodem na tyłku.
-
I co było dalej? – Zaciekawiła go tą opowieścią.
-
No, jak to, co? – Jej uśmiech był niezwykle szeroki, prawie od ucha do ucha. –
Okazało się, że to nie były strzały, a moje kuzynostwo bawiące się
fajerwerkami. To i tak nic z porównaniem, z tym, że po chwili nieprzyjemnej,
krępującej ciszy próbowaliśmy wyjść, a się okazało, że drzwi są zamknięte! –
podekscytowana prawie strąciła talerzyk. – Nie mogliśmy wyjść przez dziesięć
minut, bo choć wołaliśmy o pomoc, wszyscy interesowali się kuzynostwem. Wyszła
niezła afera. Chciałam, aby zadzwonił do kogoś, ale naprawdę było ciasno i nie
mogliśmy sięgnąć do kieszeni jego spodni, przez bardzo długi czas. W końcu mi
się udało, jakoś przebrnąć, ale powiem, że telefon, to nie pierwsza sprawa, na
jaką się natknęłam.
-
Mamo! – Itachi zmrużył oczy. Wstydziły go intymne sytuację z udziałem jego
rodziców.
-
Wiesz – spoważniała – to były najkrótsze dziesięć minut w moim życiu. Nie
liczyły się dla nas szmaty, mopy i inne detergenty. W tamtej chwili, gdy
wepchnął mnie do kantorka, pokazał mi swoje inne oblicze, to bardziej schowane.
Nigdy wcześniej tego nie widziałam, ale po tej sytuacji zaczął mięknąć. Po
prostu naruszyliśmy coś, o czym nie mieliśmy pojęcia. Mimo tego, to ja
zazwyczaj za nim biegałam, a on do końca zmiękł dopiero, gdy wyznałam mu
miłość.
-
I dziadek pozwolił wam być razem – stwierdził z podziwem.
-
Wszyscy pozwolili – poprawiła go. – Znaczy się na początku było dużo szumu,
sporo krzyku, firma Fugaku została zwolniona, ja miałam iść do szkoły z
internatem. Och, dużo szumu o nic – ponownie się roześmiała. – Ile ja wtedy
płakałam. Kilka razy uciekłam z domu, z internatu, nawet na weekend zniknęłam z
twoim ojcem. W końcu stwierdzili, że nie warto z tym walczyć i gdy nas
zaakceptowali wszystko wróciło do normy – pokręciła głową i wycelowała w
Itachiego brudną łyżeczką. – Nawet nie wiesz, jak cholernie ciężko wam uciec.
Wyszkoleni agenci i rozbrykana dziewczyna z bogatej rodziny. To było ciężkie
zadanie, ale i tak im się wymykałam.
-
Zabawne.
Itachi zrozumiał, że poszedł w ślady
ojca, choć to nie zmniejszyło jego wyrzutów sumienia. Wciąż ciężko znosił swoją
niesubordynację, bo zawsze poświęcał swoje życie zasadom.
-
Dziwne, że nigdy wcześniej, o tym nie wspomnieliście.
-
Dużo o nas nie wiecie mój drogi. Jesteśmy waszymi rodzicami, nie możecie
wiedzieć zbyt dużo – puściła mu oczko. – No, ale do sedna. Morał z tego taki,
że powinieneś walić te głupie zasady agencji i spróbować.
-
To nie takie łatwe – podrapał się po włosach, po czym przeleciał ręką po
twarzy. Skóra głowy nagle go piekła i strasznie swędziała. – Ona ma wyjść za
mąż.
-
Ooo! – podekscytowała się jeszcze bardziej. Nagle była cała w skowronkach,
szczęśliwa i rozbawiona. – Będziesz miał trudniej, ale raz się żyje. Ona czuje
to samo, co ty?
-
Nie wiem, mamo. Znamy się dwa tygodnie i chyba za wcześnie…
-
Co ty mi tu biadolisz! – wcisnęła mu brudny talerzyk i łyżeczkę. – To się
zawsze wie, niekoniecznie się o tym mówi, ale się wie. Dlaczego ma wyjść za
mąż? Tata jej kazał?
-
Nie. Sama chciała. Była zaręczona, jak się poznaliśmy. Niby wielce zakochana w
swoim narzeczonym, ale…
-
Nie znała wtedy ciebie – dokończyła rześko zdanie za niego. Ruszyła się i
odkryła, pokazując swoją przemęczoną sylwetkę pływającą w pidżamie. – Posuń
się, chcę iść na spacer. Pójdziesz ze mną. Pogadamy o niej i może znajdziemy z
tego, jakieś wyjście.
Itachi nie był skory do rozmowy, ale nie
chciał zniechęcić matki. Od dwóch tygodni nie ruszyła się z łóżka, więc jeśli
miał trochę pocierpieć, opowiadając jej swoją historię, ugryzł się w język i
pomógł jej wstać. Zawołał opiekunkę i zszedł na dół, aby cierpliwie czekać, aż
matka będzie gotowa do wyjścia.
Dzięki dobrej renomie i sporym zyskom
firmy oraz dziedzictwie matki należeli do bogatej elity. Mimo tego nigdy się
tym nie szczycili i żyli raczej skromnie. Opiekunka dla matki była jedyną
wygodą, która wskazywała na ich lepszą sytuację finansową. Była jednak
niezbędna. Mama potrzebowała opieki, gdy oni w pocie czoła pracowali,
powiększając rodzinny majątek. Itachi rozejrzał się w koło. Zrozumiał, że
powinien wziąć wolne i przeprowadzić w domu remont. Wolne, którego tak bardzo
nie chciał, bo straciłby ją na zbyt długo z oczu.
Sakura
pociągnęła nosem i położyła się do łóżka. Chociaż miała zaraz wyjść przymierzyć
suknie ślubną wolała to odłożyć. Zostały dwa tygodnie do jej ważnej daty, o
której niegdyś marzyła. Ojciec wielokrotnie prosił ją, aby przemyślała decyzję,
a ona zarzekała się, że to ten jedyny. Popełniła błąd i nie wiedziała jak się z
tego wyplątać. Co prawda nie była pewna uczuć do Itachiego, z nim nic nie było
proste, jednak zrozumiała, iż błędem okazała się zgoda na wypowiedzenie
przysięgi. Skoro miała wątpliwości, nie mógł być miłością jej życia.
Praktycznie zdała sobie sprawę, że przyjęła oświadczyny, aby zrobić ojcu na
złość, aby się zbuntować i wygrać. Zwyciężyła, choć nie takiego wyniku
oczekiwała. Nie skakała ze szczęścia. Nawet nie potrafiła wyobrazić sobie
siebie na ślubnym kobiercu, przyodzianą w piękną białą suknie. Nienawidziła
siebie za to. Wyraziła zgodę na oddanie siebie człowiekowi, którego nie
kochała. Będzie niewolnicą swoich błędów. Zostały dwa tygodnie. Aż dwa
tygodnie. Jedynie dwa tygodnie.
-
Sakura, jesteś gotowa? – Matka zapukała i od razu weszła do środka bez
oczekiwania na pozwolenie.
Dziewczyna odwróciła się i zasłoniła
głowę poduszką.
-
Sakura? Mamy jechać na przymiarkę, pamiętasz? Wszyscy już czekają.
-
Nie mam ochoty – odburknęła, udając zachrypnięty głos. – Źle się czuję.
Matka stanęła przy oknie. Beznamiętnie
patrzyła na wielki ogród, który o tej porze roku tętnił życiem. Uwielbiała
wiosnę. Czasami obserwowała ogrodników podlewających i dopieszczających
rośliny. Kiedyś sama to robiła, dzisiaj już nie miała na to czasu. Naprawdę
uwielbiała tę porę roku, te kwitnące pęki kwiatów i jasność, jaka nagle
otaczała smutną, szarawą rezydencję. Tylko wtedy czuła, że żyje. Czuła, że
świat jest piękny, a to ludzie nie doceniają jego wartości. Posmutniała. Od razu
rozpoznała blef w zachowaniu córki i choć miała nadzieje, że nigdy do tego nie
dojdzie, przewidziała zmianę decyzji. Sakura była młoda, miała całe życie przed
sobą i popełniła błąd – zbyt radykalnie podjęła decyzję.
-
Wiesz – westchnęła – czasami zbyt pochopnie reagujemy i popełniamy błędy. –
Sakura chrząknęła, jakby nagle przypomniała sobie o obecności rodzicielki. –
Rozmawiałam z tobą, o tym i prosiłam, abyś się porządnie zastanowiła.
Zarzekałaś się, że jesteś pewna i na pewno tego chcesz. Przekonałam ojca i się
naraziłam, bo doskonale wiesz, jaki jest zaborczy i uparty, gdy przychodzi do
spraw związanych z tobą. Szczególnie, jeśli chodzi o wydanie jedynej córki za
mąż.
-
Mamo. – Sakura zdjęła poduszkę i odkryła zapłakaną twarz. Matka nawet na nią
nie spojrzała, niewzruszona bólem córki, kontynuowała:
-
Jesteś córką burmistrza największego miasta w promieniu dwustu kilometrów.
Prosiłam, abyś podejmowała dobre decyzje, bo nie możemy sobie pozwolić na
skandale. Obiecałaś, że dotrzymasz słowa – stukała palcami o nieskazitelnie
biały parapet. – Od tego zależą sondaże w przyszłej kadencji i dobrze wiesz, że
twój ojciec nie zrezygnuje tak łatwo ze stołka burmistrza. Później będzie
startować na kongresmana, a my miałyśmy go wspierać. Zgodziłyśmy się na to.
Dobrowolnie. Pamiętasz?
Kobieta zachowywała pozorny spokój i
chłód w głosie. Niestety w jej wnętrzu panował chaos, wielki huragan miażdżący jej
wnętrzności. Czuła nienaturalny ścisk serca, cierpiała prawdopodobnie mocniej
od swojej córki, która wciąż miała nadzieje. Nadziei, jednak nie było i stąd
surowe podejście matki. Niesamowicie kochała Sakurę i pragnęła jej szczęścia,
jak niczego innego na świecie. Umiała sobie wyobrazić, co za rozterki przeżywa
jej młodsza wersja i to wprawiało ją w jeszcze gorszy nastrój. Była starsza,
bardziej doświadczona i wciąż nie mogła pomóc.
-
Nie karz mi ich zwolnić – dodała i wtedy Sakura zrozumiała, jak słabo ukrywa
swoje emocje. Przez cały czas myślała, że dobrze gra, że doskonale maskuje
swoje uczucia, ale nie oszukała serca matki. – Są najlepszą agencją w okolicy.
Mają prestiż i doskonałe wyniki, poza tym bardzo dobrze znaliśmy założyciela
tej spółki. Ich ludzie są w stanie przyjąć za kogoś kulkę, jeśli zaistnieje
taka potrzeba i choć niektóre ich zasady są niekonwencjonalne, to czyni ich
unikalnymi i dobrymi. Nie karz mi ich zwolnić, proszę. Tylko dzięki nim jestem
spokojna, gdy wychodzisz. Współpracują z nami od lat.
Oni od lat, Itachi od dwóch tygodni.
Wcześniej ochraniał kogoś ważniejszego z białego domu, Sakura nie wiedziała
dokładnie kogo. Wiedziała tylko, że brał udział w strzelaninie i uratował komuś
życie, zasłaniając go własnym ciałem. Przez dłuższy czas przebywał w szpitalu,
przeszedł długą rehabilitację i rozmowy z psychologiem. Od momentu przywrócenia
go do czynnej służby, zajmuję się z pozoru łatwymi zleceniami, chociaż Sakura
zdawała sobie sprawę, że wolałby wrócić do szpitala, niż rozgryźć tę energię,
która pomiędzy nimi zaiskrzyła. Magia – uśmiechnęła się wyłącznie na sekundę,
gdy zdała sobie sprawę, jak bardzo magiczne i niezrozumiałe są ich spotkania.
-
Masz pięć minut, aby doprowadzić się do porządku, a wtedy masz zejść z Sasuke
na dół – stanęła przy drzwiach, złapała klamkę.
Sakura żywiła nadzieję, że matka zmieni
podejście, powie coś motywacyjnego, wesołego i pozytywnego. Ta natomiast głośno
westchnęła, pokręciła głową i wyszła. Tyle ze spotkania matki z córką. Później
usłyszała przekazywanie przez nią wytycznych Sasuke oraz oddalający się stukot
szpilek.
Sasuke, chcąc
nie chcąc, słyszał tę dyskusję, a raczej monolog Pani Haruno. Budynek był
stary, ściany cienkie, drzwi niezbyt szczelne, więc dźwięki nosiły się po korytarzach
bez problemowo. Po odejściu szefowej spuścił głowę i przetarł ręką po spoconym
karku. Nie tylko jego brat narozrabiał, ale także i księżniczka ze Szklanego
Domu. Tak nazywali swoje miejsce pracy, ponieważ wszystko z pozoru kojarzyło
się z nieskazitelną czystością i nadmierną dbałością o szczegóły. Oczywiście
będąc w środku przekonali się, że ten dom skrywa więcej tajemnic, niż
ktokolwiek mógłby przypuszczać. W polityce od zawsze panował niechlujny nieład.
Wzdrygnął się, gdy usłyszał ciche piszczenie
zawiasów i lekki powiew wiatru we włosach. Dziewczyna błyskawicznie
doprowadziła się do porządku i ze smutnym wzrokiem wlepionym w podłogę ruszyła
w stronę dworu. On szedł za nią profesjonalnym krokiem z mocno wypiętą do
przodu klatką piersiową i opuszczonymi wzdłuż ud rękoma, aby w razie zagrożenia
zareagować i uratować przesyłkę. Przesyłkę, powtórzył w myślach. Właśnie takie
określenia pozwalały im na utrzymanie dystansu i nie przywiązywanie się do
zleceniodawców. Wszystko szło jak z płatka do dzisiaj. Sasuke wiedział, że to
nie minie i najprawdopodobniej brat zostanie zwolniony, bądź w najlepszym
wypadku przeniesiony. Pozwolił sobie zapomnieć o zasadach, które ojciec wpajał
im od małego i teraz są tego takie konsekwencję. Za pewne już otrzymał telefon
z podziękowaniem za porządną służbę.
Młodszy z rodu
Uchiha miał rację, jednak połowiczną. Itachi lekko roztrzęsiony zapukał do
gabinetu burmistrza. Spojrzał na sekretarkę, która pokiwała głową i wszedł do
środka. Ojciec Sakury, mężny i potężny mężczyzna w drogim garniturze, przyłożył
cygaro do wielkich warg. Przytrzymał dym w ustach dla smaku, a później go
wypuścił. Palił, jak na burmistrza przystało, bez zaciągania się, z pełną
elegancją i subtelnością. Jeśli w ogóle można tak palić, pomyślał Itachi.
Mężczyzna gestem ręki wskazał na skórzany fotel naprzeciwko siebie. Tymczasowo
nikt się nie odzywał, a gdy Itachi chciał zabrać głos, burmistrz pomachał ręką
i syknął, chcąc samodzielnie podjąć decyzję o momencie rozpoczęcia rozmowy.
Przez cały ten czas bacznie obserwował młodzieńca. Itachi zastanawiał się przez
chwilę, czy w jego oczach nie jest zamontowany przypadkiem, jakiś rentgen, bo
nigdy wcześniej nikt go nie obserwował z tak wielkim zainteresowaniem.
- Tak, więc ty
jesteś Itachi Uchiha – przerwał w końcu ciszę, otworzył żółtą teczkę, która
leżała na biurku i przeglądał papiery. – Masz imponujące CV – zerknął na niego
kątem oka.
Itachi wydusił z siebie zaledwie nikły
uśmiech i z trudem przełknął ślinę. Poczuł, że jeśli za chwilę się nie
rozluźni, zemdleję, albo dozna czegoś w rodzaju niedotlenienia mózgu i umrze. Brał
krótkie i słabe oddechy, które ledwo wdzierały się do płuc, a już je
opuszczały. Pierwszy raz w życiu denerwował się tak bardzo. Nawet akcje w
terenie nie orały tak mocno jego psychiki, jak dzisiejsze spotkanie z
burmistrzem.
-
Naprawdę imponujące – kontynuował, przesuwając pomiędzy palcami cygaro. –
Widzę, że przyjąłeś kulkę za samego kongresmana. Naprawdę imponujące, jestem
pod wrażeniem. Cieszę się, że doszedłeś do siebie.
Nie lubił, gdy o tym mówiono. Na tym
polegała jego praca i wykonywał ją odpowiednio. Denerwowało go, że ten jeden
moment zrobił z niego sławnego człowieka, gdy on jedynie, jako pierwszy
zauważył czerwoną kropkę na klatce piersiowej i zareagował błyskawicznie,
chroniąc swojego pracodawcę. Nawet nie poczuł bólu, gdy nabój przeszedł na
wylot przez jego bark. Z czasem, gdy adrenalina już znacznie opadła i organizm
rozpoczął odbiór impulsów, poczuł jak cały świat zaczyna wirować. Na szczęście,
dopiero w karetce stracił przytomność.
-
Też chcę startować do kongresu, ale o tym pewnie już wiesz – pokiwał głową.
Mężczyzna zamknął teczkę. – Służyłeś w wojsku, masz spore doświadczenie bojowe,
od szesnastego roku życia szkoliłeś się na agenta. W każde wakacje pracowałeś,
gdy inni się bawili. Za to cię lubię – skierował na niego swój gruby paluch, po
czym strzepał niezdarnie popiół z cygara do złotej popielniczki, przyozdobionej
srebrnymi akcentami. – Moja żona mi to przyniosła – rozłożył się wygodniej na
fotelu. - Powiedziała, że nie pożałuję,
jeśli się tobą zainteresuję. Zaryzykowałem. Zawsze miała dobrego nosa do ludzi
i typowała lojalnych i dzielnych agentów do obrony fortu. Fortu? – zapytał, aby
zmusić młodzieńca do odpowiedzi. Wiedział, że się pomylił.
-
Forda, sir.
-
Forda? – zaśmiał się. – Tak, jak ten samochód? Ford?
-
Tak, sir.
Itachi poczuł się jeszcze bardziej
nieswojo, gdy zaczął stopniowo przesiąkać własnym potem. Ocierał o siebie
dłonie, a później wycierał je o spodnie, gdy burmistrz spuszczał go z oczu.
-
Ja jestem fordem, moja córka paczką, a moja żona brzoskwinią. Kto do cholery
wymyślał te ksywy? – wzruszył obojętnie ramionami. Widział wyjątkowo dobry nastrój
szefa, który wyglądał o wiele młodziej, gdy się szeroko uśmiechał. Poczuł się
bezpieczniej, bo tak nie rozmawia się z osobą, którą próbuje się zwolnić.
-
Ksywy mają być banalne i głupkowate – zdobył się na odwagę, aby przemówić na
dłużej. – Zmieniają się, co jakiś czas, czasami zmieniają kolejność, więc radziłbym
się do nich nie przyzwyczajać, sir.
-
Rozumiem. Twój ojciec dobrze was wyszkolił. Przykro mi, że zmarł. Przyjmij
jeszcze raz moje szczere kondolencję.
-
Dziękuje, sir – odpowiedział bez
namysłu. Już dawno pogodził się z odejściem ojca.
-
Dobra, przejdźmy do sedna sprawy – odrzekł Pan Haruno. – Moja żona twierdzi, że
pilnowanie mojej córki jest dla ciebie za słabym zajęciem, że ciebie nie
doceniamy. Tym samym zażądała, abym przeniósł cię do elity.
Zaschło mu w gardle, odczuł mdłości i
lekkie zawroty głowy. Ponownie miał przejąć odpowiedzialniejsze zadanie, to był
dla niego zaszczyt, ale nie skakał z radości. Ta praca całkowicie odsunie go od
różowowłosej, która już za dwa tygodnie dostanie stałego właściciela. Starał
się jednak nie zdradzać prawdziwego podejścia do sprawy, z trudem wymusił
uśmiech.
-
Ja twierdzę – wrzucił jego teczkę do śmietnika. – Że to bujda. Znałem twojego
ojca osobiście, sam w niektórych sprawach mu doradzałem i on doradzał mi. Zanim
jeszcze weszliśmy w wir pracy, byliśmy prawie nierozłączni – podrapał się po
brodzie i znów wciągnął dym do ust, aby poczuć smak kubańskiego cygara. – Mam przeczucie,
że poszedłeś w jego ślady.
Uderzenie gorąca przyszło
natychmiastowo, jak u kobiety w czasie menopauzy. Starał się zapanować nad paniką,
ale strach go przerósł. Sam burmistrz rozwikłał zagadkę wcześniej, niż on sam.
Chociaż on, wciąż nie był pewien, czy to, co dzieje się pomiędzy nim, a Sakurą
jest prawdziwe i cokolwiek warte.
-
Przysięgam, że…
-
Spokojnie – przerwał mu. – Nikt nie będzie cię za to bił. Moja córka jest
piękną kobietą i wiadomo, że łatwo się w niej zakochać.
Chciał zaprzeczyć, to jeszcze nie była
miłość. Zbyt szybko, aby o tym mówić. Zmarszczył brwi, gdy się zastanawiał, czy
być może jednak nie jest za wcześnie?
-
Słuchaj – kontynuował staruszek w garniturze. – Nie lubię tego jej wybranka.
Jest głupi jak but i stwierdzam, że ma coś mocno nie tak pod kopułą, bo gada
jak stary rusek po szesnastu browarach. – Itachi się zaśmiał. – Ty się nie śmiej.
Taka prawda. Strasznie go nie trawię, ale tolerowałem ich związek ze względu na
córkę. Twój ojciec dużo mnie nauczył o miłości i wiem, że ludzie robią
kretyńskie rzeczy z jej powodu. Chciałem ją przed tym ochronić.
-
Rozumiem, sir – odparł chłodno. Za
wszelką cenę chciał zachować pozory. Pokazać, że ta dziewczyna go nie obchodzi.
-
Powiem wprost i szybko. Chcę, abyś rozwalił ich związek. Zapłacę ci. Jesteś
jedyną osobą, na którą moja córka zwróciła uwagę i jeśli jesteś moją jedyną
nadzieją na pozbycie się tego kretyna, zaryzykuje.
-
Nie interesują mnie pieniądze, sir.
-
Dobra, więc czego chcesz?
-
Jak to mawiał mój ojciec? – zerknął na sufit. – Przysługi od potężnych ludzi
zawsze się przydają, sir.
-
To dobrze, bo jutro wieczorem przychodzicie na kolacje. Rozmawiałem już z twoją
mamą. Ochoczo się zgodziła. Sam chętnie się z nią spotkam, bo chcę nadrobić
zaległości, a dodatkowo dam ci więcej okazji do odciągnięcia mojej córki od
tego fafkulca – roześmiał się. – I pomyśleć, że te wszystkie dziwne teksty
podłapałem od twojego ojca – pokręcił głową, najwyraźniej był z siebie dumny.
Itachi nisko się ukłonił, po czym za
pozwoleniem opuścił gabinet. Po jego ciele nieustannie błądziły dreszcze
przerażenia. Gdy wyszedł z sekretariatu, skierował swoje kroki do okna.
Przykucnął przy parapecie, zasłonił twarz rękoma i próbował powstrzymać się od
ataku paniki.
Boże,
co ja najlepszego zrobiłem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz